Po moim powrocie z trzydniowego, służbowego wyjazdu Król Słodziak strzelił focha. I to jakiego… bynajmniej nie był to zwykły, mały foszek jak na ośmiomiesięcznego dzidziusia przystało.
Kiedy weszłam, Miki siedział na kolanach Mikołajkowego Taty radośnie ssąc paluszek, uraczył mnie jednym, szybkim spojrzeniem, w oczkach pojawił się uśmiech, na ustach był już blisko, prawie, prawie ale… nagle zmarszczył brewki a główka zaczęła kombinować, usłyszeliśmy Miśkowe myśli:
„od powrotu ze szpitala widywaliśmy się codziennie aż tu nagle moja jedyna, osobista, rodzona ciocia wyjechała na całe 3 dni, jak śmiała, beze mnie? Trzy dni? I myśli, że od razu po powrocie rzucę się jej w ramiona? Phi… to ja jej pokażę”
No i pokazał.
Od czasu do czasu spoglądał spod byka, na nic prośby o choć jeden mały uśmieszek, kamienna twarz. Na nic stawanie na rękach i rzęsach, całuski, pierdzioszki w stópki, śpiewanie ulubionej piosenki, liczenie paluszków, robienie z siebie małpy, wydawanie odgłosów pieska, kotka i reszty licznego inwentarza sporego gospodarstwa rolnego. Spokojnie mógłby grać w pokera ;)
Przecież to facet. Wie jak karać kobiety.
OdpowiedzUsuńMały spryciarz, a jaki słodziak! Ach :-))
OdpowiedzUsuń