niedziela, 26 maja 2013

PODRÓŻ ŻYCIA :)

Jedyne 1507 km. - do Francji.
Ale nie myślcie że to tak po prostu - wziąć torebusie, wsiąść w auto i jechać, nie, nie, nie.
Zaczęło się niewinnie, z powodu depresyjnej pogody trzeba jechać szukać wiosny. Tylko gdzie?, ukochane mozie od mikołajka przyszło nam do głowy, ale pewnie zimniej niż u nas, nawet mieliśmy szalony pomysł promem do szwecji (bo są promocje), ale na górze wieje a na dole bez sensu siedzieć w kabinie wielkości toalety, poza tym michałek dostałby tzw. "wściekudupy", no więc padło na francję (a że mamy tam rodzinę to meta dobra). Po obraniu celu nieśmiało powiedziałam doktorkowi od mikołajka że myślimy nad wyjazdem do fr., spodziewałam się że powie że ze względów zdrowotnych dla mikusia to może być niewskazane, a on zamiast tego zasypał mnie technicznymi pytaniami, przepisami drogowymi za granicą, po czym nasz liberalny, obieżyświat doktorek oznajmił jechać! :) aaa i jeszcze nakazał kupić chłopakom dvd żeby im się w aucie nie nudziło:)
No i się zaczęło... skombinować zapasowy respirator (tak na wszelki wypadek bo ambować przez 1500 km to trochę nie bardzo), skombinowanie przetwornicy żeby mieć w aucie prąd, ponaprawiać wszystko co możliwe w aucie, kupić bagażnik na dach, wyrobić dowody osobiste dla chłopaków, a wcześniej do fotografa (ach jaki mikuś był dumny :) ), wyrobić karty ubezpieczeniowe, pozamawiać na czas wszystko na co trzeba czekać a czego nie można kupić na miejscu. Wszystko szło sprawnie, po czym mikołajek 6 dni przed wyjazdem dostał pierwszego w życiu kataru, a w następnym dniu zaczął gorączkować i źle się odsysać, dostał antybiotyk i obserwowaliśmy, przy czym parę razy na dzień zmienialiśmy zdanie jechać, czy nie. Wyobraźcie sobie moją panikę, zaczęłam myśleć że zwariuję i osiwieję po czym przypomniałam sobie że w zasadzie bardziej się chyba nie da (mimo że taka całkiem stara to nie jestem).  Oczywiście do samego wyjazdu po domu walały się 3 wielkie walizy ale puste, bo kto wie czy pojedziemy, ale spakować w razie wyjazdu wszystko i niczego nie zapomnieć też w jeden dzień się nie da, więc robiliśmy listę co trzeba zabrać jakbyśmy jednak jechali, w naszym przypadku lista tzn. parę kartek zapisanych :/
Ogłoszenie werdyktu ustaliliśmy na wieczór przed wyjazdem - o 21 przyszedł doktorek od mikusia, przyznacie - szaleńcy jesteśmy i ogłosił: "czyściutko, pięknie mikołajka słychać" :)))
I tak naprawdę to teraz dopiero się zaczęło, pakowanie setek cewników, tysięcy gazików, setek strzykawek wszelkiej pojemności, rurki, filtry, ibumy, termometry, dodatkowy antybiotyk, kleiki i smecta w razie bieguny, laktuloza i suszone śliwki w razie zaparcia, po prostu szaleństwo, trzy ssaki, dwa respiratory, krótkie spodenki na upał, kurtka na chłód, to co nie zdążyło wyschnąć to mokre do worów, paranoja, ale co tam spakowaliśmy i nad ranem poszliśmy spać.
Wszystko było super nawet udało nam się wejść do auta o planowanej godzinie wyjazdu a chłopaki jak to zwykle bywa wcale nie zrobili kupy gdy już byli ubrani :), zwykle mają dla nas taką niespodziankę, gdy jednego już oporządzimy i myślimy że już wychodzimy to wtedy drugi sobie przypomina o kupce, ale tym razem byli łaskawi.
No więc siedzimy w aucie zapakowanym do granic możliwości, odpalamy a ono nic, ale za to jakieś dziwaczne komunikaty, że nic nie działa. Super, pomyśleliśmy, naiwniacy mają 2 respiratory, 3 ssaki, ale auto tylko 1!  Telefon do znajomego mechanika, potem do drugiego (ten się zlitował i przyjechał), to nic że godzina 20 i majówka, więc większość ludzi pali grila i pije piwo. Okazało się że nasz akumulator postanowił zdechnąć, szaleńcza jazda do jedynego otwartego do 20:30 sklepu z częściami, 3 godziny opóźnienia i pojechaliśmy.
Po drodze nic nie odzywaliśmy się, prawie baliśmy się oddychać żeby nic się nie zepsuło ale dojechaliśmy, to nic że nieprzytomni ze stresu.
p.s. mieliśmy jeszcze plan do zrealizowania na miejscu, a że się nie udało to nie zpisuję się.
A zdjęcia najlepiej oddają resztę:











mama i tata Mikołajka